sobota, 5 września 2015

82. koniec magisterki

Piątek wieczór, kilka tygodni temu, Leeds.

Wczoraj oddałam pracę magisterką i jestem wolna. Co za wspaniałe uczucie. Przyjechałam do A. do Leeds oblewać i siedzę zalana ruskim standardem na yardzie, za bramą podobno czasem biegają szczury i lisy, w domku naprzeciwko jest impreza. Znam A. pół życia, sześć lat przesiedziałyśmy w jednej ławce w szkole. Wyszliśmy wszyscy na yard zaczerpnąć świeżego powietrza, ja jestem już tak pijana, że nie daję rady stać, A. siedzi koło mnie, ktoś podaje mi skręta. Zaciągam się głęboko, dym wypełnia moje płuca, zamykam oczy.
To właśnie jest ta wyczekiwana wolność? Impreza na brudnym yardzie, tania wódka i skręt? Do przyjemnego błogostanu przedziera się całkiem obca, dziwna myśl.
That girl knows what she's doing, yeah! Krzyczy ktoś z podziwem. Otwieram oczy, wypuszczam dym z płuc, uśmiecham się.

Muszę coś zrobić ze swoim życiem.

Ps. Za dziesięć dni nowy sezon Y Gwyll!

sobota, 8 sierpnia 2015

81. po nastojaszczy horrorszoł



Skończyłam pracę magisterską. Jestem tak po nastojaszczy spluta i wymięta, mam wszędzie jakąś niecharoszą wysypkę, baszka mnie nakurwia niemnożko, mój pokój wygląda jak pojebowisko i mówię po nastolacku.
Wsie malczyki tak mówią, o, braciszkowie moi.
Mówią, w książce, o której pisałam diss.
Kilka sprężyn wyskoczyło z Mechanicznej Pomarańczy i wbiło się w moją duszę.
Come and get one in the yarbles, if you have any yarbles, you eunuch jelly thou!


niedziela, 31 maja 2015

80. ostatni esej i zle sny

'Is it a late submission?' Pyta mnie rudy recepcjonista na wydziale, a ja ze ściśniętym gardłem odpowiadam niemal szeptem 'no, it's early, due in five days', podaję esej, dziękuję i wychodzę.
Myślałam że ten moment będzie jednym z najszczęśliwszych w moim życiu, wyobrażałam sobie, że po oddaniu ostatniego eseju będę się czuła zajebiście, a tymczasem ja ledwo mogę mówić, ze stresu jest mi niedobrze (stresu? No nie wiem, może być efekt uboczny tabletek), mam wrażenie, że brakuje mi powietrza, i że zaraz zemdleję. Z pierwszego piętra zjeżdżam windą, bo boję się, że spadnę ze schodów, wychodzę z budynku, ucisk w klatce piersiowej robi się trochę lżejszy, ale nadal jest mi niedobrze.
Co się w ogóle ze mną dzieje?

***

Śniło mi się Valladolid. Poszłam gdzieś na spacer i gdy zatrzymałam się popatrzeć na piękne jezioro, upiornie kontrastujące z pustynnym krajobrazem, złapała mnie dwójka żołnierzy; rzucili mnie na ośnieżoną ziemię i następna rzecz jaką pamiętam, to była baza wojskowa. Jakaś kobieta zadawała mi pytania, ale mówiła tak cicho, że nic nie słyszałam, podniosła głowę i zaczęła krzyczeć, a ja uciekłam i biegłam na stację kolejową gdzieś w Walii, gdzie trwał karnawał rodem z Wicker Mana, a w mojej głowie wciąż rozbrzmiewały obelgi i groźby po hiszpańsku.
Ze snu wyrwał mnie budzik, serce waliło mi jak młot i z trudem łapałam oddech.
Strach w mojej głowie zawsze będzie mówił w języku Cervantesa.

sobota, 25 kwietnia 2015

79. chaos

-... and has your skin gone dry?
- it 'as a bit, and my 'air is falling out


Miła pani doktor stwierdza, że potrzebne jest badanie krwi, żeby ustalić, co ze mną jest nie tak. Ze wstydem zauważam, że nie wypowiedziałam literki h. Ciocia P. jak idzie do lekarza to ustawia telefon na głośnomówiący, dzwoni do P. i P. robi za tłumacza od biegunek, wymiotów i usg.
A ja siedzę w przychodni w sobotę rano, czuję się jak zombie i płonę ze wstydu, że mówię jak brytyjski dresiarz.

Mam anemię z niskim poziomem hemoglobiny i niedobór witaminy D.
I nie, to nieprawda, że brytyjscy lekarze przepisują na wszystko paracetamol.

Mam esej na za miesiąc. Pracę magisterską do zaczęcia. W środę spotykam się z promotorem, nie mam pojęcia co jej powiem, nie zrobiłam jeszcze żadnego researchu. Za tydzień jadę na jeden dzień do Whitby. Jakoś niedługo jedziemy z P. do Manchesteru poskakać w Jump Nation. Muszę kupić bilety do Polski. Za miesiąc spotykam się z E. w Leeds.
Mam milion filmów i książek, które chcę obejrzeć i przeczytać. Milion miejsc, które chcę zobaczyć. Na to wszystko nie mogę brać trzech różnych leków na raz z powodu interakcji, więc ustawiam budzik na czwartą rano, połykam tabletkę i idę dalej w kimę.

Miałabym mniejszy chaos w życiu, gdybym mieszkała w Polsce? Może tak, ale za to nie byłoby tak ciekawie!

środa, 8 kwietnia 2015

78. loss prevention w pracy

Nine eight to one five, are you receiving?
M. dał nam radio, powiedział, że ktoś musi je wziąć, R. zrobił krok w tył, ja popatrzyłam skonsternowana na obydwu, wzięłam walkie talkie, przypięłam do spodni i po raz pierwszy oficjalnie muszę ganiać złodziei.
Nasz kod zostaje wywołany, będą kłopoty.
One five to control, received, over.
Podchodzi jakaś pani i pyta jakie żarówki będą pasowały do jej lampki, mówi do mnie, opowiada mi o lampce, jest miła, ale ja jestem zestresowana, radio przypięte do spodni nagle bardzo mi ciąży, a antena kłuje mnie w plecy.
... white male, about five foot four, jeans, tattoos on face and neck...
Jest. Wkłada tabliczki czekolady do torby na prezenty.

Po raz pierwszy całkiem sama złapałam i wyrzuciłam z pracy złodzieja. Loss prevention to się nazywa.
One five to nine eight, are you receiving? Attempted theft. Intoxicated. Left the store, heading towards Staples now. Over.

***

Nie bierzcie narkotyków, bo możecie zamienić się w:

- zarzyganego agresywnego pana, który wpadł w stertę papieru toaletowego, po czym zaczął lizać i gryźć opakowania
- panią, która wlała sobie do gardła calutką butelkę syropu na kaszel, zasypała paczką skittlesów i została zgarnięta przez policję, gdy wciąż klęczała na sekcji ze słodyczami; mieszanka syropu, skittlesów i śliny wypływała jej z ust
- pana, który ukradł puszkę jedzenia dla psów, zjadł je, pociął się puszką, a następnie zaatakował wezwanych paramedyków
- pana, który krzyczał na lodówkę z mlekiem, że ma być cicho
- pana, który próbował zapłacić przerażonej kasjerce biletem na autobus za nieistniejące zakupy
- pana, który zaatakował managera sklepu i wygryzł mu kawałek skóry z ręki
- panią, która próbowała ukraść, ale zamiast do kieszeni włożyła produkty do spodni, i zaczęły wypadać nogawką

One five to control, are you receiving? We need some support, please. Immediately, please.


wtorek, 24 marca 2015

77. rodzice i urlop w Irlandii

Myślę, że daję sobie w życiu radę dość dobrze, mam skończone studia, kończę drugie, mam stałą pracę, w której jestem lubiana i doceniana, grono zaufanych przyjaciół, z którymi nie ma żadnej dramy i z którymi wspieramy się jak możemy; potrafię sobie ugotować, zapłacić swoje rachunki, pójść do lekarza kiedy potrzeba, przeprowadzić się do innego miasta, wymienić żarówkę, zaoszczędzić pieniądze i utrzymać dom w czystości. Potrafię w wartościowy sposób zapełnić swój wolny czas, pojechać na wakacje, pójść do muzeum, poczytać coś ciekawego, zorganizować wyprawę do parku linowego albo po prostu upić się i brudnymi rękoma jeść pizzę z miejsca, do którego na trzeźwo bym nie weszła.
A, w obcym kraju. Albo nawet dwóch. A jak liczymy osobno Walię i Anglię, to trzech.

Dla moich rodziców to mało. Nigdy nie sprostam ich oczekiwaniom i już się poddałam, nie żyję po to, żeby mogli się mną pochwalić, manie dziecka to nie to samo co kupienie sobie lalki w sklepie.

***

Byłyśmy w Irlandii i wróciłyśmy.
Nie miałam zdania na temat irlandzkiego separatyzmu i tego całego rozpizdu jaki tam sobie robili i robią, bo nigdy nie widziałam Irlandii. A teraz mam.
Irlandczycy oglądają zrobione w UK programy, w telewizji leci Jeremy Kyle i Jonathan Ross; piją herbatę, mają brytyjskie poczucie humoru i urok (flirtujący rudowłosi lokalsi z miękkim, irlandzkim akcentem - yummy), jedzą chipsy o smaku octu, w ogóle jedzą brytyjskie jedzenie, są raczej uprzejmi, krzywo patrzą na turystów, kupują w brytyjskich sklepach, nawet ich bilety kolejowe są podobne do tych z National Raila. Dla mnie Irlandczycy to odmiana Brytyjczyków, jak Walijczycy czy Szkoci.
Belfast jest strasznawy trochę, nie spodziewałam się, że tak będzie wyglądał, nie spodziewałam się, że gołym okiem będę wiedziała, czy jestem w strefie lojalistów czy republikanów, ja się w ogóle nie spodziewałam, że tam jeszcze jakieś strefy będą. Nie myślałam, że murale będą tak onieśmielająco piękne i jednocześnie napawające grozą, niczym tatuaże na ciele miasta przypominające przeszłość. Najstraszniejszą rzeczą są Peace Lines, o których myślałam, że zostały wyburzone, nie mieści mi się w głowie, że mieszkańcy Belfastu chcą, żeby one tam były, że nadal za bardzo się boją, że usunięcie murów byłoby jak rozdrapywanie strupów brudnymi palcami, które zainfekują i zaognią ranę.
Aspekt Belfastu, który uznałyśmy za bezpieczny do swobodnej dyskusji w zatłoczonym pociągu? Platforma wiertnicza wyciągnięta na brzeg do naprawy. Platformy wiertnicze są straszne.

***

W tak pięknym i różnorodnym świecie, byłabym niewdzięczna, gdybym przejmowała się tym, że moi rodzice despracko nie mogą pogodzić się z faktem, że w wieku dwudziestu pięciu lat nie jestem prawnikiem ani lekarzem.

środa, 25 lutego 2015

76. lenistwo

Skiving away in your last hour, huh?
Chciałam zaprzeczyć, ale stałam w magazynie i usta miałam zapchane bananem, którego na szybko jadłam, więc tylko pokręciłam głową wydając bliżej niezidentyfikowany odgłos. Banany to taki zajebisty dar Matki Natury dla leniwych ludzi, nie trzeba gotować, nie trzeba obrabiać, nie trzeba myć, nic nie trzeba, a takie smaczne i pożywne.
Jem banana czy nie, tak naprawdę A. wie, że się nie opierdalam, a to jest tylko taki banter.
Zanim zostałam supervisorem, to nie ogarniałam, skąd A. wszystko wie.
Teraz wiem, że A. wszystko wie, bo mu wszystko mówimy.

Jestem chora i mam taki poziom nicmisięniechcenia, że wsypałam zamrożone warzywa do garnka, ugotowałam, posypałam serem i udaję sama przed sobą, że wcale nie jestem leniwa, tylko się zdrowo odżywiam. Wczoraj nawet nic mi się nic chciało gotować, to posiekałam owoce i zjadłam. Nie, właściwie to ja posiekałam banana, a resztę owoców tylko przepłukałam i przesypałam do miski.

W poniedziałek lecimy do Dublina z E., moja mama przerażona zapytała: a czemu wy lecicie do Irlandii, tam jest niebezpiecznie, tam się strzelają!

wtorek, 17 lutego 2015

75. srogi wkurw

Ilość nutelli na naleśniku jest wprost proporcjonalna do wkurwu jaki mnie mnie ogarnia na myśl o tym całym bajzlu na uniwersytecie. Nikt nic nie wie, jeszcze nie jest potwierdzone jaki mam moduł (wykłady zaczęły się tydzień temu) wszystko jest robione na łapu-capu, nie robię w tym roku nic związanego z tłumaczeniem, a wczoraj okazało się, że pracy magisterskiej też nie mogę pisać o tłumaczeniu, o zamianie na extended translation mogę w ogóle zapomnieć, bo osoba która zgodziła się być moim promotorem wczoraj nagle zmieniła zdanie, mówiąc wprost, że jest zbyt zajęta własnym PhD, żeby poświęcać czas dla innych. Jestem w dupie bardzo.
Dlaczego mówię o nutelli na naleśniku? Bo jest pancake day, a dzień święty należy święcić.
Dziś było bardzo dużo nutelli.

***

Dzieje się tyle, że nie wiem o czym napisać. Mam w głowie milion myśli. Jest dobrze na wszystkich płaszczyznach, poza uniwersytetem, ale uniwersytet tak mnie dobija, że w mojej głowie nie ma od niego żadnej ucieczki. Chcę już skończyć i pożegnać się ze sformalizowaną edukacją na zawsze, bo mam dość.



wtorek, 10 lutego 2015

74. paranoja mojego pokolenia

Bardzo często słyszałam od młodych Polaków na emigracji, że nie podoba im się frywolność, beztroska i brak zasad moralnych młodych Anglików. Można się zgadzać lub nie, mnie osobiście bardziej niż sobotnie pijaństwo zagryzione kebabem, powszechne wśród moich angielskich rówieśników, martwi moje pokolenie w Polsce, a konkretnie jeden jego aspekt – narastająca paranoja i wiara w teorie spiskowe.

Teorie spiskowe może i mają w sobie jakieś ziarno prawdy i otoczkę tajemnicy, ostatecznie raczej nigdy się nie dowiemy czy Saddam Husein nie był aby martwy długo przed tym, zanim zastrzelili go Amerykanie, kto zabił Kennedy'ego, co naprawdę stało się w WTC, ani co wylądowało w Roswell.
Ja nie o takich teoriach spiskowych.

Codziennie na fejsie, moi rówieśnicy z Polski, ludzie oczytani i wykształceni, zamieszczają linki do artykułów dowodzących, że życie jest do bani, bo Polską nie rządzą prawdziwi Polacy, tylko obce siły i mocarstwa.
Raz o tym, że niedługo w Polsce drugim językiem będzie hebrajski wdrożony pod dyktaturą żydokomuny. Znacie kogoś, kto mówi po hebrajsku?
Raz o tym, że ludzi nagłaśniających afery korupcyjne wsadza się do psychuszki. Pomysł tak archaiczny, jak i język używany do jego opisania.
Inny raz o tym, że pod rządami Unii Europejskiej, w Polsce zostanie wprowadzone prawo szariatu. W kraju, gdzie kościół katolicki praktycznie dyktuje rządowi, jakie przepuszcza się ustawy, a jakie nie.
Albo, że do Polskich supermarketów sprowadza się gorszej jakości towary niż na zgniły zachód. Poza Polską mieszkałam w dwóch innych krajach, zaprzeczam (aczkolwiek to co mnie bulwersowało w hiszpańskim Lidlu, to cena moich ulubionych orzeszków – wyższa, za identyczną paczkę...!).

Wszystko to podlane sosem jadu, nienawiści, strachu i poczucia wyższości. Słownictwo pełne agresji, powtarza się żydokomuna, lewactwo, komuchy, czerwone szmaty, czerwoni zdrajcy narody, ciemne masy, pedały, masoneria itp.
Przeraża mnie to, nawet nie ta wiara w bzdurne teorie, tylko właśnie ta agresja, zachęcanie do przemocy i nienawiści, przesycony wściekłą pogardą język, niezachwiane poczucie wyższości. No cóż, ta nienawiść i pogarda kierowana jest do ludzi takich jak ja. Mam lewicowe poglądy, miałam odkąd pamiętam, w Polsce czytywałam Urbana, w Anglii czytam NewStatesman, nie wierzę w Boga, popieram prawo gejów do zawierania małżeństw, używam powiedzonek typu Jaram się jak stolica po marszu narodowców, jestem feministką. Tysiące moich rówieśników, z mojego kraju, mnie za to nienawidzi.

A co by było, gdyby te wszystkie teorie to była prawda?
Nic by nie było.
Czekolada nadal byłaby tak samo tucząca.
Nadal jarałbym się niczym stolica po marszu narodowców na myśl o zbliżającym się urlopie w Irlandii.
Pająki w domu nadal byłyby tak samo duże.
Nadal miałabym małe szanse na zostanie tłumaczem.
Pisanie esejów nie stałoby się ciekawsze.
R. nadal pokazywałby mi zdjęcia pośladków swojego nowego chłopaka.
Burdel na moim wydziale by się nie zmniejszył (pierwszy wykład za trzy dni – szkoda, że nikt nie wie jaki).
Karmelowy Magnum nadal byłby tak samo zajebisty.

Rządy wszystkich krajów na pewno mają trochę za uszami, tylko to nic w moim życiu nie zmienia.
Moi rowieśnicy w Polsce uważają, że to zmienia wszystko w ich życiu.

niedziela, 8 lutego 2015

73. shared house

Współlokator K. tak sprzątał łazienkę, że wypierdolił mi pół butelki emolientu. W łazience jest siedem szczoteczek do zębów, żadna nie jest moja bo używam elektrycznej, w domu jest nas czwórka. Szczoteczki jak były tak są, a emolient z niewiadomych przyczyn powędrował do śmieci. Plus tej sytuacji jest taki, że zapuściłam się do miasta i odkryłam tani olejek migdałowy w Superdrugu, bije emolient na głowę.

Współlokator E, podobnie jak ja, wierzy w moc zdrowego odżywania i ciągle mylą nam się kartony mleka w lodówce. On kupuje sojowe bo jest hipsterem, ja kupuję sojowe bo mam nietolerancję laktozy. Ostatnio ktoś z nas kupił mleko z orzecha laskowego i mleko stoi w lodówce drugi tydzień, bo nie wiemy, czyje ono jest.

Lodówka, którą mamy w domu, jest tak mała, że nie mieści się do niej ogórek. Ogórka trzeba przekroić na pół i wtedy można włożyć do lodówki. Kiedyś kupiłam skrzynkę truskawek i nie było mowy, żeby zmieściły się do lodówki, musiałam zjeść wszystkie w ciągu jednego dnia.

Zamek jaki mam w pokoju, ma mechanizm samozatrzaskujący – jeśli ustawię taki malutki element w klamce w nieodpowiedniej pozycji i wiatr mi jebnie drzwiami, to nie wejdę do pokoju. Mam paranoję na punkcie tego zamka, zawsze zanim wyjdę z pokoju to sprawdzam czy nie jest przekręcony.

W łazience światło nie jest na sznurek, ale przełącznik jest na zewnątrz, na korytarzu. Kiedyś tak miałam w akademiku, do prysznica wchodziło się bezpośrednio z korytarza, i wszyscy mieli frajdę z wyłączania sobie światła, do czasu aż C. wrócił napruty i próbując złapać równowagę, przywalił łokciem w lampę i przez kolejne dwa tygodnie braliśmy prysznic po ciemku.

Ot, proza życia na stancjach.

środa, 4 lutego 2015

72. znam odpowiedzi na pytania, których nie chcialem zadac

Wczoraj dowiedzieliśmy się, że jedna osoba w pracy, kasjer, kradnie. Przemiła kobieta, ciepła, sympatyczna, szczera do bólu, dobry pracownik. Nie ma mowy o pomyłce, A. zebrał nas w biurze i pokazał nagranie z kamery. Odeszła sama.

Dziś się dowiedziałam, że pewna osoba w pracy, jeden z moich szefów, ma o mnie bardzo dobre zdanie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że zawsze na mnie krzyczy, ciągle mnie sprawdza, odmierza mi czas w cash officie, mówi że trzeba ze mną coś zrobić, bo jestem za miła, śmieje się, że jestem strasznie niewinna, upiera się, że mam robić najcięższe zmiany, a kiedyś udało mu się tak na mnie nawrzeszczeć, że uciekłam z cash officu z płaczem. No więc dziś dowiedziałam się, że ta osoba zawsze wypowiada się o mnie pozytywnie, docenia moją pracę i chce, żebym robiła najcięższe zmiany, bo można mi dać cokolwiek, i ja to zrobię jak należy.

Świat jest taki skomplikowany, że czasem nie ogarniam.
Głowę mam tak pełną myśli, że zgubiłam się po drodze do domu. 
Byłoby inaczej, gdybym żyła w Polsce? Nie, raczej nie.

Wieczorem wracam do domu
Dzisiaj zrozumiałem więcej niż chciałem zrozumieć
Znam odpowiedzi na pytania, których nie chciałem zadać
Co za okropny dzień

poniedziałek, 2 lutego 2015

71. szczyt wszystkiego

Peak?
Zza nikabu pytająco spogląda para ciemnych oczu, dłonie w czarnych rękawiczkach podają mi paczkę żelków haribo.
What, sorry?
Peak?
Mam w głowie pustkę. Pani w kostiumie ninja coś ode mnie chce, ma to związek z paczką żelków haribo i szczytem (?), a ja stoję bezradnie i patrzę raz na panią, a raz na żelki, czekając na olśnienie. Albo na to, że powie coś jeszcze.
Pani ninja robi się niecierpliwa, zbliża się do mnie, nachyla, i powtarza peak? Peak?, a ja jestem w dupie ciemnej niczym jej religijne wdzianko i bezradnie rozkładam ręce.
No halal, no?
Eureka! Wiem, wiem, wiem! Czuję się jak dziecko w szkole, wyrywające się do odpowiedzi na pytanie nauczyciela, oh, let me check it out for you, yeah, they do contain pork gelatine, I'm afraid, mówię z pocieszającym uśmiechem, udając, że mnie to obchodzi...
Peak? No halal?
Poddaję się.
Yes. Pig. No halal.

Takie sytuacje byłyby śmieszne, gdybym nie miała ich dziesięciu dziennie :s

piątek, 30 stycznia 2015

70. uninvited feelings

Could you please explain how B.'s pink shoes interfere with the quality of her work?

Pytam J., wyzywająco unosząc jedną brew i krzyżując ramiona w geście dezaprobaty. J. nawrzeszczał na B., bo przyszła do pracy w różowych butach i zagroził, że następnym razem odeśle ją do domu. Nie widzę problemu w różowych butach B. Co więcej, nikt z naszej czwórki nie ma na sobie poprawnego uniformu, stoimy wszyscy w biurze w tshirtach (mężczyźni powinni nosić koszule i krawat, kobiety bluzki koszulowe) i gdyby właśnie wpadł regionalny to nie byłby tym faktem zachwycony.
Pytam więc J., po co ściga B. za różowe buty. W odpowiedzi słyszę, że zasady są po to, żeby ich przestrzegać. J. odwraca się do D. i mówi, że muszą coś ze mną zrobić, bo jestem za miękka. D. przyznaje J. rację.
Życzę obydwojgu powodzenia.

***

Nadal jestem chora i źle się czuję.
Nie wiem, jaki moduł robię w następnym semestrze, koordynator kierunku nie odpisuje na maile.
Mamy w domu mysz i nie działa pralka.
Źle się czuję. Niektórym się stres somatyzuje, a ja mam na odwrót, ból głowy, zatok, cieknący nos i wyschnięty pysk mi na psychę siada i ryczałam całą drogę z pracy.

Uninvited feelings,

they come without a warning
and they stay too long
(...)
I try to separate,
try to separate my body from my mind

Pip pip pip :(

środa, 28 stycznia 2015

69. wodorost

Mam takie postanowienie noworoczne, żeby próbować różnego nowego jedzenia, które do tej pory wydawało mi się niesmaczne, albo odrzucające z jakichś powodów, albo nie umiałam go robić po prostu.
Na pierwszy ogień poszła rzepa. Nie, żebym miała coś do rzepy; po prostu rzepa to takie głupie warzywo, że nie wiadomo co z tym zrobić, ani to do sałatek, ani samo w sobie do pochrupania też niet, ani w wrapa na lunch nie upchnę... R. dał mi przepis na curry z rzepy i zjadłam od razu dwie porcje. Nie ma to jak potrawy narodowe Brytyjczyków, do których uparcie zaliczają oni curry ;)

Numer dwa, sushi. Obrzydza mnie ten wodorost. Rozkminiłam, że jak zrobię sushi od zera, dotknę tego wodorosta, powącham, sama wszystko zroluję, zobaczę, że to nic strasznego, to może mi minie.
Nie minęło. Sushi wygląda przepięknie, pachnie ładnie i dobrze smakuje, ale jak tylko popatrzę na tego wodorosta, to mi niedobrze.
Podejście numer dwa, zrobiłam uramaki, sushi z wodorostem w środku, tak, że go nie widać. Mój mózg uparcie mi mówi, ze wodorost jest, że jest błyszczący, zielony i oślizgły, że wygląda jak wodorosty w jeziorze, gdzie lubiłam pływać jako dziecko, tylko takie sprasowane.
Jak jem i nie myślę, że jest wodorost, to mi smakuje. Jak tylko pomyślę o wodoroście, to mi się na pawia zbiera.
Spróbowałam, żeby pozbyć się uprzedzeń, i niestety, wodorost wygrał.

***

Jestem przeziębiona i straciłam głos tak bardzo, że A. i D. mi dokuczali, że w końcu w pracy będzie cisza i spokój, bo nie mogę mówić.
You can blame this crap merchandising on not being able to speak.
A ja mogłam jedynie złowrogo popatrzeć.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

68. umieranie i praca w sklepie

Koleżanka mamy, z którą pracowała dziesięć lat, miała dwa udary i jest w szpitalu. Póki co roślina. Jest alkoholiczką. Piła codziennie, pół życia, nawalona przychodziła do pracy. Moja mama jest załamana.



Pokolenie mojej mamy umiera. Zapija się na śmierć, bo setkę machnąć to nic złego, bo klina klinem. Blokuje swoje żyły cholesterolem, bo golonka dobra na wszystko. Zamienia swoje wątroby w dętkę od roweru, bo piwo to nie alkohol. Otacza swoje serca tłuszczem ze schabowych, aż przestają bić.

Moje pokolenie też umiera. Skacze z wieżowców, bo nastoletnie ciąże to wciąż tabu. Bierze garście leków nasennych, bo nie wytrzymuje presji. Wiesza się, bo nie ma żadnych perspektyw. Podcina sobie żyły, bo Mark Zuckerberg w twoim wieku założył fejsa i był milionerem, a ty sobie porządnej pracy znaleźć nie możesz.
***

Podszedł do mnie klient na taką odległość, po kilku krokach wstecz (nieskutecznych, on cały czas się przybliżał, gdy ja odchodziłam) znalazłam się na półce i wyciągnęłam ramię przed siebie, z wnętrzem dłoni skierowanym w jego kierunku, aby go fizycznie powstrzymać przed wchodzeniem w moją przestrzeń. Miałam sporo takich sytuacji. Ludzie uważają, że jak jesteś pracownikiem sklepu i kobietą, to jesteś własnością publiczną. Jak jesteś pracownikiem sklepu i mężczyzną, to jesteś debilem.
Tak traktują nas ludzie, którzy podchodzą do nas z pytaniami typu czy te baterie wejdą do mojej latarki? Od dziś mamy zgłaszać wszystkie sytuacje, które podpadają pod abuse czy assault przez formularz do head officu, A. ma nadzieję, że jak te buce dostaną kilkadziesiąt zgłoszeń dziennie od pracowników, którym grożono pobiciem lub śmiercią za odmowę dania plastikowej torebki na gumę do żucia, to to będzie jak kubeł zimnej wody na głowę.

czwartek, 8 stycznia 2015

67. potok mysli


Postgrad study space, pisane w czasie rzeczywistym
Esej. Średnio interesujący, nie związany z moimi studiami w ogóle. 840/4000 słów, deadline za 11 dni. Tick tock.
Dam radę, nie takie imprezy się kładło, jak mawiał anglista z ogólniaka.
Politeness theory w odniesieniu do wywiadów Paxmana z politykami brytyjskimi.
Do you think it is every politician’s responsibility to discourage and diminish racism?
Wgryzam się w muffinkę (triple choc, aż wstyd się przyznać) i zapijam kawą.
Well, you do not discourage it.
Drewnianym mieszadłem do kawy wydłubuję z muffinki kawałek czekolady.
This is all airy fairy eye-catching nonsense.
Czemu jestem jedyną osobą, która pisze esej na ten temat, z wszystkie cztery kopie książki są wypożyczone z biblioteki, żadna przeze mnie?
Ludzie są niefair wobec siebie.
... if you can’t run your own party?
Serio, ja nie wypożyczam niczego, co mi nie będzie potrzebne do eseju.
Would it be okay to be a racist at seventy?
Czy jestem na tyle głodna, żeby zjeść sałatkę? Nie, jeszcze nie, mam dobrych kilka godzin zanim stąd pójdę, sałatka będzie na później.
I’m just trying to explore the sort of chap you are, Prime Minister, with respect.
Muszę do toalety.
Is it appropriate to have faith schools?
O, tęcza za oknem.
How do you reconcile it with your Christian values?
Jest szansa, że w następnym semestrze będę robiła praktyczny moduł i esej nie będzie na 4K słów.
What is the difference between you and David Cameron?
Muszę jutro iść do pracy obczaić rotę i zapytać A o urlop. I kupić mydło, w domu kończy się mydło do rąk.
Is it true that you find yourself slightly intellectually inferior?

Wracam do pisania, do końca tygodnia muszę mieć 3K słów bez conclusion.

wtorek, 6 stycznia 2015

66. lekcja historii, lekcja o Polsce

Śniło mi się, że pewnego pięknego dnia stwierdziłam 'jebać te całe languages i te tłumaczenie' i poszłam na uniwersytet do Sheffield studiować historię. Tak naprawdę to nie lubiłam historii, na świadectwie mam dwóję, na maturze zdawałam geografię. Tak czy owak, w tym śnie, naumiana historii, wróciłam do Polski nauczać o czasach wiktoriańskich w Anglii, przekształciłam nawet swój stary pokój w klasę szkolną z czasów wiktoriańskich a tam gdzie moja mama ma meblościankę ustawiłam gablotkę z książkami i eksponatami. Mama też w tym śnie była, niezbyt szczęśliwa z powodu rozpizdu jaki robiłam w jej mieszkaniu w imię oświaty. Co lepsze, fakty, które przedstawiałam na prezentacjach w szkołach są poprawne historycznie, wiem, bo czytałam i bo widziałam w muzeach.
Jak się obudziłam, to wysłałam smsa do E., żeby nie miała wątpliwości z jakim wariatem przeprowadza się do innego miasta. E. wydawała się kompletnie niewzruszona tym bajzlem jaki mam w głowie i zapytała jaka była Polska, gdy w Anglii panowały czasy wiktoriańskie.
Co?
Jaka była Polska? Uhm, była końcówka rozbiorów bo inne złe państwa Polskę między siebie podzieliły, jak smaczne ciacho om nom nom nom, i chyba jakaś wojna była. Tak, musiała być wojna, zawsze była wojna.
Ale E. chce wiedzieć jaka była Polska, a ja mam w głowie pustkę.
Nas nigdy nie uczono na historii, jaka była Polska, czy jakie było cokolwiek, były daty bitew do wykucia na blachę ściągnięcia ze ściąg i nazwiska generałów, dowódców i przywódców państw i drzewa genealogiczne władców.

Dziś całkiem na poważnie zrozumiałam, dlaczego miałam dwóję z historii i zdawałam maturę z geografii.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

65. brytyjska mentalnosc, decyzja, Irlandczyk i rychle pozegnanie

Poniedziałek, 9 rano, praca
Nie lubię tych zmian, bo wszystko ma tendencję do dziania się naraz i psucia się naraz i ciężko jest to ogarnąć, ale jestem z A., więc jest fajnie i nie ma stresu. A. jest wyluzowany, ciągle żartuje i wydaje się mieć wyjebane, ale tak naprawdę trzyma wszystko w garści. Dostawy oczywiście przyjeżdżają trzy naraz, ta główna jest dwie godziny za wcześnie, ale wychodzę odebrać. Na zewnątrz jest pełno śniegu, temperatura poniżej zera, stoję na rampie dostawczej w cienkiej koszuli, widzę swój oddech jak rozmawiam z kierowcą. Kierowca ma ciężki akcent z Midlandów, drapie się po jajach i podciąga opadające spodnie, uparcie twierdząc, że pieczęć otwierająca wyparowała mu z kieszeni. Znalazłam później pieczęć w magazynie, pewnie po wyparowaniu z kieszeni zmaterializowała się na podłodze.
Mam pięć palet i trzy do wyciągnięcia. Wciągam paletę numer trzy, w biurze pojawia się T., bez najmniejszego zdziwienia patrzy jak parkuję paletę, alright love, idę po dwie pozostałe. Przychodzi P., the driver is really barmy, innit?, kiwam głową i opowiadam jak pieczęć wyparowała mu z kieszeni, wymieniamy się znaczącymi spojrzeniami i wychodzę po ostatnią paletę.

Brytyjczycy przepuszczają kobiety w drzwiach, w środkach transportu zawsze znajdzie się ktoś, kto pomoże kobiecie znieść walizkę ze schodów, jak pary robią zakupy to mężczyzna sam bierze cięższe torby (pracowałam trzy lata na kasie, to się naoglądałam i wiem :P), ogólnie w większości Brytyjczycy traktują kobiety z szacunkiem i jak drugiego człowieka, a nie jak mięso wokół cipy, ALE też z tego partnerstwa wynika to, że nie można być patronising i tu stąpamy po cienkim lodzie. Kogoś może to oburzać, że nikt z facetów mi nie pomógł wciągnąć dostawy, ale A. wiedział, że sobie poradzę, że jestem feministką, poza tym, w gruncie rzeczy jest to moim obowiązkiem i próba wyręczenia mnie z wciągnięcia niewielkiej dostawy byłaby patronising.
Taka mentalność, można lubić, lub nie.

***

Zdecydowałyśmy z E., że nie przeprowadzamy się do Londynu, tylko do Manchesteru, L. jedzie z nami, nie jestem pewna czy on o tym wie, ale jeśli nie, to się wkrótce dowie. Wprawdzie byłyśmy pijane jak świnie jak podjęłyśmy tę decyzję, ale kiedyś na trzeźwo już sugerowałam Manchester, czy w ogóle coś na północy, (dwa pozostałe miasta-kandydaci to Leeds i Liverpool) więc decyzja wydaje się dobra, Manchester jest strasznie kolorowy, różnorodny, duży i głośny, czyli ma to, co się chce, żeby było, jak się jest w naszym wieku.
Muszę skończyć studia, napisać dobrą pracę magisterską i dostać przeniesienie w pracy. Mam motywację bardzo.

Ze smutniejszych rzeczy, to tak pijane i w strasznym stanie wpadłyśmy na M., melancholijnego Irlandczyka, który chyba po raz pierwszy był bardziej trzeźwy niż my. M. był materiałem na bliskiego przyjaciela, ale wybrał inaczej, bo jemu się wydaje, że nie zasługuje na bezinteresowną przyjaźń. Zawsze traktował mnie jak młodszą, naiwną siostrę. Poznałyśmy go po nieśmiertelnej kraciastej koszuli. M. nadal ma zabójczy uśmiech, nadal wpada w kłopoty, nadal trzyma się z ludźmi, którzy go krzywdzą. Gdy przetrzeźwiałyśmy i siedząc w łóżku jadłyśmy nieodzowną pizzę zapijając szklankami wody (kacowi lepiej zapobiegać niż go leczyć), doszłyśmy do wniosku, że to sposób M. na self-harm, powtarzalny, przewidywalny, stały. Mam ochotę potrząsnąć M. i nakrzyczeć, że ma się ogarnąć, że pomimo swojej przeszłości zasługuje na przyjaźń, że ma przestać otaczać się ludźmi, którzy są abusive, że Irlandia jest daleko, że tam gdzie mieszka nie ma the Troubles, że ma przestać marnować swój potencjał. Może kiedyś.
I miss you, bitches.
We miss you too, M.

***

B. ma dość, wyprowadza się do Polski. Znowu. Myślimy z P.a, że jeszcze wróci, nie wiemy tylko ile razy. Leci za miesiąc. Bo trawa jest zawsze bardziej zielona po drugiej stronie, czy jakoś tak. Bo 'ciapate gowna nie beda chodzic ulicami'. Bo każdy toczy jakąś walkę ze sobą, lub ze światem.
Bo szczęście to pojęcie bardzo skomplikowane.