piątek, 28 listopada 2014

61. ptsd dwa lata po

Śniło mi się Valladolid. Dwa lata po tym jak wyjechałam, nadal mam koszmary o tym miejscu, budzę się przerażona i doznaję natychmiastowej ulgi, że jestem tu, w przyjemnie deszczowej Anglii, a nie w sprażonej okrutnym słońcem Hiszpanii.
Śniło mi się, że wprowadziłam się do obskurnego, zapleśniałego mieszkania w Valladolid, bo poszłam tam na uniwersytet studiować tłumaczenie techniczne. Rozmawiałam ze współlokatorką o naszych studiach, po hiszpańsku, pamiętam zdania, które mój mózg składał w poprawną całość. Nie pamiętam dlaczego poszłam tam na studia, ale czułam się nieszczęśliwa, dziewczyna z którą mieszkałam była jeszcze bardziej nieszczęśliwa i leżała na łóżku płacząc, a ja robiłam dobrą minę do złej gry i starałam się ją pocieszać, mówiąc, ze to tylko kilka lat i później będziemy znów wolne i możemy się wyprowadzić.

W Valladolid nauczyłam się być szczęśliwa. Valladolid pokazało mi, jak bardzo można czuć się nieszczęśliwym, jak straszne może być moje życie i odkąd stamtąd wyjechałam zaczęłam doceniać małe rzeczy, które dają mi szczęście oraz całą moją sytuację tak ogólnie. Nigdy przedtem nie czułam, że bycie imigrantem jest straszne, że się tęskni, że jest się wyrzutkiem społecznym, pierwszym celem i pierwszym podejrzanym. Nigdy przedtem nie czułam, że sprzedałabym duszę za pint guinnessa w przytulnym Spoonsie wśród przyjaciół, ani za niezobowiązującą konwersację z lokalsami w pracy.

Doceniam pint guinnessa w Spoonsie wśród przyjaciół.
Doceniam konwersację z miłymi starszymi paniami kupującymi karmę dla kotów w mnie w pracy.
Doceniam miasto w którym mieszkam, za jego normalność, zwyczajność i reprezentatywność.
Doceniam pogodę, która nigdy nie sprawia, że cierpię.
Doceniam dostępność wegetariańskiego jedzenia.
Doceniam moich szefów, którzy są zajebiści i w gruncie rzeczy mają wyjebane na to, skąd jestem.
Doceniam moją pracę, która jest ciekawa, różnorodna i w której czuję się potrzebna.
Doceniam lokalsów mówiących nowt i owt i mających głęboko gdzieś, że ludzie z południa dostają zawału słysząc ciężki, północy akcent.
Doceniam zieloność, brytyjską faunę i florę, omszałe kamienie, rozległe wrzosowiska, agresywne fale wściekle smagające brzegi Walii i smukłe sikorki walczące o jedzenie z puchatymi rudzikami.
Doceniam uniwersytet, gdzie wykładowcy nie wpadają w szał, bo ktoś ma kawę na biurku.
Doceniam brytyjskie jedzenie – nic nie smakuje tak dobrze jak frytki z octem jedzone rękoma po pijaku w piątkową noc.
Doceniam brytyjskie poczucie humoru, kreatywność i pomysłowość.

Kocham UK i czuję się zadowolona z mojego życia.

wtorek, 25 listopada 2014

60. porzadny emigrant

Po raz pierwszy w życiu miałam do czynienia do policją. Nie, nie zrobiłam nic złego.
W pracy podszedł do mnie jakiś pan i powiedział, że w piekarni po drugiej stronie deptaka chyba było włamanie, bo drzwi są otwarte na oścież i klapka od zamka jest otwarta, a my na pewno mamy krótkofalówkę i telefon w sklepie i musimy kogoś poinformować.
S. złapał za krótkofalówkę i zawołał city centre ambassadors, ja za telefon i zadzwoniłam na policję. Przemiła pani wypytała o szczegóły i powiedziała, że wyślą kogoś na miejsce. Przed policją zjawiła się ambasadorka, chwilę później radiowóz. Faktycznie okazało się, że było włamanie. Ambasadorka i policjanci stwierdzili, że najprawdopodobniej inside job, bo nie aktywował się żaden alarm, i ktoś miał klucz do rolety.
Tak czy owak strach trochę. Na deptaku jeszcze sporo ludzi, nie było nawet dziewiętnastej, my dosłownie naprzeciwko otwarci, Subway obok otwarty, betting shop obok otwarty, nikt nic nie zauważył poza przypadkowym, niepełnosprawnym zresztą przechodniem, gdy już było po fakcie.

Wieczorem poszłam zanieść listy do innego domu na tej samej ulicy, listonosz przypadkowo podrzucił je do nas. Miały pieczątkę HM Revenue & Customs, więc założyłam, że coś ważnego i adresat może na nie czekać.

Gdybym była w swoim kraju, to po dzisiejszym dniu mogłabym powiedzieć, że jestem porządnym obywatelem, a tak to przynajmniej jestem porządnym emigrantem!

sobota, 15 listopada 2014

59. shared house

Większość normalnych osób jak wraca urżnięta do domu w piątkową noc, to siada gdzie popadnie, kończy jeść brudnego kebaba zakupionego w podejrzanym miejscu, wypija szklankę wody, wpełza do łóżka i pomimo dokuczliwych helikopterów (u nas się mówiło samolociki) zasypia jak niemowlę.
Współlokator E., zwykle pozujacy na cynicznego twardziela, grał po pijaku na gitarze o trzeciej nad ranem i śpiewał smutne piosenki w stylu Johnny Casha. Było to nawet przyjemne, bo o dziwo szło mu nieźle i ukołysało mnie do snu, aczkolwiek jeśli wybryk powtórzy się dzisiejszej nocy to urwę mu łeb przy samej dupie, bo mam jutro na rano do pracy.

czwartek, 13 listopada 2014

58. afera o mopowanie podlogi ciag dalszy

Saga pt. nie będę mopować podłogi w pracy trwa i właśnie weszła na nowy level.
Przypadkiem wyszło na jaw, że na moich zmianach pozwalam tym osobom, co się o to kłócą, nie mopować podłogi i znajduję im inne zajęcia. Podłoga zawsze jest zmopowana, bo ci co się nie kłócą mopują razem ze mną.
Dowiedział się J.
Mam zakaz mopowania podłogi.
Inni supervisorzy mają informować J. czy mopowałam podłogę czy kazałam to zrobić pracownikom.
You're their boss! They do as you say! You need to learn that, for fuck's sake!
Wiem, że jeśli zdarzy mi się zmopować podłogę, to inni supervisorzy będą mnie kryć, ale nie o to chodzi. J. nie zależy na tym, żebyśmy na siebie donosili, czy w ogóle o to, żebym nie mopowała podłogi, tylko żebym przestała dawać sobie włazić na głowę.

W gruncie rzeczy to nie wiem co by się stało, gdybym zmopowała podłogę, i J. by się o tym dowiedział, bo nie sprecyzował.
Nie będę sprawdzać.

No, to mamy aferę wokół kawałka mokrej szmaty na kiju. Niektórzy powinni sobie znaleźć jakieś prawdziwe problemy, a nie wymyślać takie z dupy :s


wtorek, 11 listopada 2014

57. troche wiecej brytyjskiej mentalnosci

R. powiedział, że Polska jest zacofana. Byliśmy w cash officie i robiliśmy banking, gadając jak najęci (swoją drogą nie wiem jak nam się udaje niczego nie namieszać) i R. zapytał, czy w Polsce ludzie są tolerancyjni w stosunku do gejów.
Nie, nie bardzo.
Aborcja jest nielegalna.
Kościół ma bardzo mocną pozycję.
W szkołach nie uczy się o innych religiach niż katolicyzm.
Lekarz może odmówić przepisania antykoncepcji.

Dla przeciętnego Anglika to jest szokujące i chyba nie do końca zdawałam sobie sprawę, jak bardzo.

R. popatrzył skonsternowany i zapytał, skąd ja się właściwie wzięłam i jak to możliwe, że w środku Europy jest taki ciemnogród w XXI wieku, a ja jestem tak liberalna pochodząc z tak zacofanego kraju. Nakrzyczałam na niego, że Polska nie jest zacofana, tylko konserwatywna.

Doctors can refuse to prescribe contraceptives on moral or religious grounds. Boże, jak to strasznie brzmi po angielsku.

Za ciemnogród i betonowy konserwatyzm jadę po Hiszpanii, za jechanie po Polsce za to samo jadę po R. Podwójne standardy, eh?

***

J. chyba przestał mnie i R. ścigać i chyba nie tylko dlatego, że A. mu coś powiedział, tylko naprawdę. To znaczy, A. mu coś powiedział i to coś zadziałało, ale musiał powiedzieć coś w taki sposób, że nie obróciło się to przeciwko mnie ani R, wręcz przeciwnie, J. jakimś cudem nabrał do nas zaufania. Nie przestał krzyczeć, być wulgarny ani narzucać morderczego tempa pracy, ale nie kontroluje nas obsesyjnie, więc nie mam z tym problemu i pracuje się dobrze.
Można?
Można.
Chciałabym mieć takie people skills jak ma A.

czwartek, 6 listopada 2014

56. ESN i brytyjska mentalnosc

Znalazłam swoją starą kartę ESN, pocięłam na drobne kawałki i wyrzuciłam.
Pomogło?
Nie, chyba nie bardzo.
Może jeszcze kiedyś zbiorę się w sobie, żeby wrócić do Hiszpanii.
A może nie.

***

W pracy poprawa w stosunku do tego co działo się przez ostatnie kilka tygodni. A. zauważył, że J. przestał traktować nas sprawiedliwie, he is way more harsh on you and R. than on A. (chodzi o innego A.) i powiedział, że trzeba ogarnąć sytuację zanim dojdzie do eskalacji, rozłamu w grupie albo otwartego konfliktu.
Póki co wydaje się być lepiej.
Swoją drogą ciekawa jest mentalność Brytyjczyków, A. nie przeszkadzało to, że J. ściga nas za coś, czego nawet nie zrobiliśmy, krzyczy, jest wulgarny, ciągle nas sprawdza i jesteśmy przerażeni jak mamy z nim zmianę; A. przeszkadzało, że nie ściga nas wszystkich po równo.
Wygląda na to, że teraz zacznie.